piątek, 7 grudnia 2012

Rozmyślanie...



Idąc ulicą zastanawiam się, czy kurtka przypadkiem za bardzo nie odstaje. Nerwowo przygładzam ją na brzuchu i momentalnie czuję na sobie wzrok innych ludzi. Rozglądam się dookoła nerwowo, ale wszyscy zajęci są własnymi sprawami i nikt nie zwraca na mnie zbytniej uwagi. Jestem dla nich przechodniem, człowiekiem w czerwonej kurtce, czyjąś córką, potencjalną uczennicą, dzieckiem albo dziewczyną z nadwagą. Tak mi się zdaje. Stojąc na przystanku zatapiam się w nurcie bezsensownych myśli, które nie znaczą zbyt wiele. Spoglądam niecierpliwie na zegarek w komórce i wkładam ją na powrót do kieszeni kurtki, po czym orientuję się, że nie wiem która jest godzina i sprawdzam ponownie. Dociera do mnie, że wygląda to dziwnie i mocniej zaciągam czapkę na oczy. Zaraz jednak wydaje mi się, że wyglądam w niej grubo i pomimo odczuwalnego zimna chowam ją do plecaka. Udaję przy tym nonszalancję, ale podświadomie wiem, że moje ruchy są nerwowe i niezgrabne. Wzdycham, ale cicho, bo wiem, że nawet to mi nie wychodzi tak jak powinno. Tak jak robi to delikatna, ładna i szczupła dziewczyna, którą chciałabym być, ale nią nie jestem.

Przedszkola za bardzo nie pamiętam, ale tam dziecko to było dziecko. Jedno słodko pulchne, drugie cudnie filigranowe, trzecie niskie jak elfie, a jeszcze inne rosło jak na drożdżach. Jednak do tych wszystkich przymiotów podchodzono jednakowo: małe słodkie robaczki, które kocha się bez względu na wygląd. Ja zawsze byłam ścięta na chłopczycę. Do tego nosiłam dziergane pstrokate swetry, wielkie babciowate okulary do pary z grubiutkimi rączkami i nóżkami. Tyle poznam po zdjęciu z tamtego okresu. Zawsze czułam się odtrącona. Inne dziewczynki miały śliczne warkoczyki, kolorowe sukienki białe rajtuzy i błyszczące lakierki, a ja wyglądałam jak chłopiec.

W podstawówce doszedł aparat na zęby. Przytoczę pewne wspomnienie…

Weszłam do klasy i od razu skierowałam się do swojej ławki. Skrzętnie unikałam spojrzeń zebranych kolegów i koleżanek wbijając wzrok w podłogę. Zawsze czułam się tutaj obco. I chociaż rozmawiali ze sobą o ich pomysłach na nowe zabawy, mnie się wydawało, że śmieją się ze mnie szyderczo i starają się uprzykrzyć mi życie. Kiedy wreszcie rozpakowana otworzyłam zeszyt i zapisałam datę, siedzący w ławce obok Kamil zawołał mnie. Odruchowo podniosłam na niego pytające spojrzenie, a on po chwili zdumienia zaśmiał się.
- Patrzcie! – krzyknął. – (tu wymienił moje nazwisko) nosi okulary! – cała klasa spojrzała na mnie szemrając między sobą. – Jeszcze drutu na zębach jej brakuje. – dodał szyderczo, a ja nerwowo przesunęłam językiem po aparacie, który nosiłam od niedawna. Chłopak zauważył gest i wybuchł niepohamowanym śmiechem. Wszyscy zebrani w sali dołączyli do niego, a mnie płonącą żywym rumieńcem wybawiła nauczycielka, która podała temat. Nawet nie zauważyłam kiedy weszła…

                Gimnazjum też nie plasuje się wysoko w randze etapów mojego życia, z których jestem dumna. Następnego dnia zaraz po rozpoczęciu pierwszego roku nauki chłopak z mojej nowej klasy krzyknął do mnie w autobusie ‘Ty kurwo’ tylko dlatego, że byłam podobna do dziewczyny, której nie lubił w podstawówce. Potem już tylko szły przezwiska typu ‘paszkwil’ i ‘grubaska’, a na pytania w stylu ‘po co się w ogóle urodziłaś’ zwieszałam smętnie głowę i pytałam Boga ‘no właśnie. Po co?’. W domu rodzice nie wiedzieli co się działo. Nigdy jakoś specjalnie nie przywiązywali do tego wagi. Mówili ‘co się przejmujesz?’ , ale to nie oni spędzali bezsenne noce na torsjach przed pójściem na drugi dzień do szkoły. Kiedy wreszcie nadchodził upragniony weekend i odzyskiwałam względną równowagę wewnętrzną, w poniedziałek mój koszmar powracał na pierwsze miejsce w mojej głowie, a ja automatycznie zamykałam się w moim świecie starając się nie dopuszczać do siebie nikogo, kto był potencjalnym wrogiem. Niestety, wtedy każdy nim był. Zawsze jednak przebijała się przez to jedyna smuga światła. Tak wątła jak płatki maku dopóty, dopóki się ich nie dotknie, a one jak szargane wiatrem opadną. Koleżanka równoległego rocznika w podstawówce trafiła ze mną do tej samej szkoły i klasy. Potem jednak i ona odeszła, ale nabyłam przyjaciółkę, która przy mnie trwa po dziś dzień. Spieramy się ile już lat trwa nasza przyjaźń. I chociaż obie stwierdziłyśmy, że cztery, to ja myślę, że prawie pięć. Nieważne. 

                Teraz tkwię w liceum, gdzie każda dziewczyna jest szczupła i ładna. Pewnie pomyślicie, że przesadzam, a na mój punkt widzenia wpływają własne kompleksy. I chociaż w pewnym sensie macie rację, to powiem Wam z ręką na sercu, że nie ma u mnie w klasie dziewczyny brzydkiej. Poza mną. Chodzą opinie, że nie da się ze mną wytrzymać dłużej niż jeden dzień. Co chwila słyszę za plecami jakieś śmiechy i podszepty, a moja wyobraźnia podsuwa czarne scenariusze. Tworzę z nich mur, który twardnieje z dnia na dzień. A ja wciąż trwam w przekonaniu, że wszyscy mają rację.

                Jak już wspominałam; od małego jestem pulchna i również od małego mam z tym problem. Rodzice chcieli mieć idealne dziecko, a wyszło jakie wyszło. Niskie, grubiutkie i cienkie w matmie. I chociaż przejawiało talent pisarski, to i na tej płaszczyźnie poległo, chociaż nadal bieglej władam piórem niż mową niepisaną. Kiedy zakocham się, co rzadko zdarza mi się z wzajemnością, zaraz z tego rezygnuję. Uważam, że chłopak zasługuje na ładniejszą i mądrzejszą i nie mogę uwierzyć, że ktokolwiek zwrócił na mnie uwagę. Mówię mu, że musimy się rozstać, że tak będzie dla niego lepiej. A w głowie krąży mi jedno zasadnicze pytanie: CZY KTOŚ POKOCHA GRUBASKĘ?
               


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz